Nie miałam pojęcia, skąd Lauren wiedziała o greckich bogach. Teoretycznie mogłaby być półbogiem, tyle że... herosi zwykle specjalizowali się w jednej dziedzinie. Lauren była bardziej... wszechstronna. No ale przecież nie można być dzieckiem wszystkich bogów na raz, prawda? Chociaż... może mogłaby mieć boginię za babcię jakiegoś boga za tatę... Nie,to zbyt skomplikowane i bardzo mało prawdopodobne.
Dobra, Rosa, przestań się przejmować Lauren. Na razie musisz znaleźć tego jakiegoś McLeana.
A tak co do Lauren... Gdzie ona się podziała?
Zatrzymałam się gwałtownie i rozejrzałam się wokoło.
Ups. Lauren należała do takich osób, których nie można zostawić samych na pięć minut. Ba! Jej nie można było zostawić na pięć sekund, a co ja tutaj o minutach mówię!
Ruszyłam ulicą, rozglądając się wokoło z niepokojem. Lauren mogła albo się zgubić (w co wątpię), albo wpaść na jeden ze swoich 'genialnych' pomysłów. Nie jestem pewna, czy rzeczywiście są takie 'genialne'. Niebezpieczne z pewnością.
I wcale nie jestem taka, jak mnie Lauren opisała. Nigdy nie wierzcie w żadne słowo, jakie ona mówi. Nauczyciele nigdy jej nie wierzą, ale to tylko dlatego, że za dobrze ją znają. Ona potrafi kłamać. Nie tak dobrze jak ja, ale jednak. I o wiele częściej, prawie zawsze.
Też tak czasem macie, że musicie o czymś opowiedzieć, a w końcu mówicie na zupełnie inny temat? Ja tak. Często nawet nie wiem, skąd to wyszło. Teraz było tak: mówiłam, jak często Lauren kłamie, gdyż mówiłam, że nie powinno się jej wierzyć, gdyż mówiłam, że jej nie można na długo zostawić samej, gdyż się zgubiła. Wszystko jasne?
NIE!
Dobra, nie ważne. Wracając do historii: rozglądałam się wokoło, szukając Lauren lub jakiejś niespodzianki od niej. Zajrzałam chyba wszędzie, ale nie mogłam jej znaleźć. Może po prostu wyparowała? I mam ją z głowy? Hurra!
Dobra, Rosa, przestań się przejmować Lauren. Na razie musisz znaleźć tego jakiegoś McLeana.
A tak co do Lauren... Gdzie ona się podziała?
Zatrzymałam się gwałtownie i rozejrzałam się wokoło.
Ups. Lauren należała do takich osób, których nie można zostawić samych na pięć minut. Ba! Jej nie można było zostawić na pięć sekund, a co ja tutaj o minutach mówię!
Ruszyłam ulicą, rozglądając się wokoło z niepokojem. Lauren mogła albo się zgubić (w co wątpię), albo wpaść na jeden ze swoich 'genialnych' pomysłów. Nie jestem pewna, czy rzeczywiście są takie 'genialne'. Niebezpieczne z pewnością.
I wcale nie jestem taka, jak mnie Lauren opisała. Nigdy nie wierzcie w żadne słowo, jakie ona mówi. Nauczyciele nigdy jej nie wierzą, ale to tylko dlatego, że za dobrze ją znają. Ona potrafi kłamać. Nie tak dobrze jak ja, ale jednak. I o wiele częściej, prawie zawsze.
Też tak czasem macie, że musicie o czymś opowiedzieć, a w końcu mówicie na zupełnie inny temat? Ja tak. Często nawet nie wiem, skąd to wyszło. Teraz było tak: mówiłam, jak często Lauren kłamie, gdyż mówiłam, że nie powinno się jej wierzyć, gdyż mówiłam, że jej nie można na długo zostawić samej, gdyż się zgubiła. Wszystko jasne?
NIE!
Dobra, nie ważne. Wracając do historii: rozglądałam się wokoło, szukając Lauren lub jakiejś niespodzianki od niej. Zajrzałam chyba wszędzie, ale nie mogłam jej znaleźć. Może po prostu wyparowała? I mam ją z głowy? Hurra!
Ej, czekaj, Lie. Ja zniknęłam, a ty się cieszysz?
Nie wtrącaj się, Lauren. Miałaś poprzedni rozdział, teraz moja kolej.
Chociaż tak właściwie to masz rację. Nie 'hurra'. Możesz właśnie wymyślać sposób, by zniszczyć
ludzkość, a ja się cieszę.
Chociaż tak właściwie to masz rację. Nie 'hurra'. Możesz właśnie wymyślać sposób, by zniszczyć
ludzkość, a ja się cieszę.
No, widzisz? Ja zawsze mam ra... Ej, czekaj, coś ty powiedziała?!
Możesz już być cicho? Chciałabym dokończyć.
A więc, jak już mówiłam: próbowałam znaleźć Lauren wśród tłumów zebranych na ulicy (zawsze jest ich tak dużo?!), gdy usłyszałam:
- Hej, Lie, chodź tutaj!
Rozejrzałam się wokoło. Lauren siedziała na murku oddzielającym chodnik od jezdni i machała do
mnie.
Czyli jednak nie wymyślałam sposobu, jak zniszczyć ludzkość. Widzisz? Aż taka zła nie jestem!
Chyba muszę poćwiczyć szermierkę. Może uda mi się wtedy w końcu uciszyć Lauren.
Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć... Hurra! Nie odzywała się całe pięć sekund!
To teraz mogę już się odzywać?
Nie. Cicho bądź!
*chwila przerwy*
Dobra. Przeniosłam się do innego pokoju. Może tutaj nie będzie jej słychać.
Wracając (po raz któryś tam) po historii:
- Hej, Lie, chodź tutaj! - zawołała Lauren, machając do mnie wesoło.
Podeszłam bliżej, przeciskając się przez tłum. Gdy doszłam do panny Dark, ta zeskoczyła na ziemię.
- Co się stało? - spytałam.
- Wiesz, kim jest ten McLean? - pokręciłam głową, na co Lauren wykrzyknęła: - Aktorem! I to słynnym!
- Skąd wiesz? - zdziwiłam się.
- Ma taką miłą asystentkę, Melię - wyjaśniła, po czym rozejrzała się ostrożnie dookoła. - Ona jest aurą?
- Czym? - nigdy wcześniej nie słyszałam tego słowa.
- Coś jakby duchem wiatru - wyjaśniła Lauren.
- Czyli ten McLean jest półbogiem? - upewniłam się.
Lauren pokręciła głową.
- On nie, jego córka tak. Piper McLean, córka Afrodyty. Melie mówiła, że... - dziewczyna urwała i pomachała uśmiechniętej kobiecie przeciskającej się przez tłum. - O, właśnie idzie!
Przyjrzałam się kobiecie. Miała brązowe oczy i ciemne włosy. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech.
- Witaj, Lauren! - wykrzyknęła wesoło. - A ty musisz być Rosalie - odwróciła się do mnie.
Przytaknęłam.
- Miło mi panią poznać - przywitałam się.
- Idźcie na Long Island - powiedziała Melie, zwracając się z powrotem do Lauren. - Tam odnajdziecie Obóz Herosów.
- Jasne, dzięki! - zgodziła się Lauren. - Chodź, Rosa, idziemy! - po tych słowach pociągnęła mnie ze sobą.
- Long Island jest, tylko gdzie teraz?
Stałyśmy na wzgórzu na wyspie i rozglądałyśmy się po okolicy.
Lauren wzruszyła ramionami.
- Po prostu kogoś zapytajmy.
Spojrzałam na nią jak na wariatkę.
- 'Dzień dobry, czy wie pan przypadkiem, jak dojść do Obozu Herosów? No bo widzi pan, greccy bogowie tak naprawdę istnieją, a my jesteśmy półboginiami. Szukamy tego obozu, bo inaczej mogą nas zjeść potwory.' Brzmi bardzo wiarygodnie, prawda?
Lauren ponownie wzruszyła ramionami.
- A czemu nie?
- Ja tego nie mówię - zastrzegłam.
- Więc ja to zrobię.
Nim zdążyłam zaprotestować, moja przyjaciółka zbiegła ze wzgórza.
Pobiegłam za nią, uznając, że sama długo nie przeżyje.
Słyszycie ją? Nie? Uf, całe szczęście. Gdyby to usłyszała, pewnie byłabym już martwa.
Gdy znalazłam się już na dole, zobaczyłam Lauren tłumaczącą coś czarnowłosemu, najprawdopodobniej siedemnastoletniemu chłopakowi.
- ... no bo my uczestniczymy w takiej grze terenowej i musimy znaleźć właśnie to miejsce, no i chciałabym wiedzieć, czy może przypadkiem wiesz, gdzie je można znaleźć?
Podeszłam bliżej.
- Lauren, chyba powinnyśmy poradzić sobie same... - zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
- Lauren Dark i Rosalie White, tak? - upewnił się. - Melie dzwoniła.
Moja przyjaciółka odwróciła się do mnie.
- Mówiłam, żeby kogoś zapytać.
- Po prostu masz szczęście.
Chłopak uśmiechnął się.
- Chyba nie muszę pytać, która jest która. Melie mówiła, że Lauren to ta fajniejsza.
Musiałam mieć bardzo głupią minę, bo oboje parsknęli śmiechem.
- Ja jestem Percy Jackson - przedstawił się chłopak. - Jeśli znacie mniej więcej półboską historię, możliwe, że onie słyszałyście.
Zmarszczyłam brwi.
- A to ty nie jesteś tym gościem, co to pokonał Kronosa, nie chciał nieśmiertelności oraz pomógł uśpić Gaję i zabić gigantów? - skojarzyłam.
- Mniej więcej - zgodził się Percy.
Lauren zagwizdała.
- A za dwieście lat dzieci będą umierały z nudów na lekcjach z półboskiej historii, słuchając o Percy'm Jacksonie, a następnie będą przepisywały z internetu twoje biografie. Może nawet zostaniesz bohaterem literackim i będą musiały pisać charakterystykę. Nie zazdroszczę.
- Z tego, co wiem, to już jestem bohaterem literackim - stwierdził Percy.
- A ta książka pojawia się jako lektura szkolna? Do charakterystyki użyję żywego przykładu.
Chłopak skrzywił się.
- Możemy już skończyć? Miałem was zaprowadzić do Obozu Herosów, a nie rozmawiać o książce, której jestem bohaterem.
Przytaknęłyśmy.
- To gdzie ten obóz? - spytała Lauren.
Stałyśmy na wzgórzu na wyspie i rozglądałyśmy się po okolicy.
Lauren wzruszyła ramionami.
- Po prostu kogoś zapytajmy.
Spojrzałam na nią jak na wariatkę.
- 'Dzień dobry, czy wie pan przypadkiem, jak dojść do Obozu Herosów? No bo widzi pan, greccy bogowie tak naprawdę istnieją, a my jesteśmy półboginiami. Szukamy tego obozu, bo inaczej mogą nas zjeść potwory.' Brzmi bardzo wiarygodnie, prawda?
Lauren ponownie wzruszyła ramionami.
- A czemu nie?
- Ja tego nie mówię - zastrzegłam.
- Więc ja to zrobię.
Nim zdążyłam zaprotestować, moja przyjaciółka zbiegła ze wzgórza.
Pobiegłam za nią, uznając, że sama długo nie przeżyje.
Słyszycie ją? Nie? Uf, całe szczęście. Gdyby to usłyszała, pewnie byłabym już martwa.
Gdy znalazłam się już na dole, zobaczyłam Lauren tłumaczącą coś czarnowłosemu, najprawdopodobniej siedemnastoletniemu chłopakowi.
- ... no bo my uczestniczymy w takiej grze terenowej i musimy znaleźć właśnie to miejsce, no i chciałabym wiedzieć, czy może przypadkiem wiesz, gdzie je można znaleźć?
Podeszłam bliżej.
- Lauren, chyba powinnyśmy poradzić sobie same... - zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
- Lauren Dark i Rosalie White, tak? - upewnił się. - Melie dzwoniła.
Moja przyjaciółka odwróciła się do mnie.
- Mówiłam, żeby kogoś zapytać.
- Po prostu masz szczęście.
Chłopak uśmiechnął się.
- Chyba nie muszę pytać, która jest która. Melie mówiła, że Lauren to ta fajniejsza.
Musiałam mieć bardzo głupią minę, bo oboje parsknęli śmiechem.
- Ja jestem Percy Jackson - przedstawił się chłopak. - Jeśli znacie mniej więcej półboską historię, możliwe, że onie słyszałyście.
Zmarszczyłam brwi.
- A to ty nie jesteś tym gościem, co to pokonał Kronosa, nie chciał nieśmiertelności oraz pomógł uśpić Gaję i zabić gigantów? - skojarzyłam.
- Mniej więcej - zgodził się Percy.
Lauren zagwizdała.
- A za dwieście lat dzieci będą umierały z nudów na lekcjach z półboskiej historii, słuchając o Percy'm Jacksonie, a następnie będą przepisywały z internetu twoje biografie. Może nawet zostaniesz bohaterem literackim i będą musiały pisać charakterystykę. Nie zazdroszczę.
- Z tego, co wiem, to już jestem bohaterem literackim - stwierdził Percy.
- A ta książka pojawia się jako lektura szkolna? Do charakterystyki użyję żywego przykładu.
Chłopak skrzywił się.
- Możemy już skończyć? Miałem was zaprowadzić do Obozu Herosów, a nie rozmawiać o książce, której jestem bohaterem.
Przytaknęłyśmy.
- To gdzie ten obóz? - spytała Lauren.
• † • † • † •
- Cześć, mamo!
Rzucam plecak na podłogę i rozglądam się dookoła. Mamy nie ma. Pewnie nadal jest w pracy.
Wzdycham głęboko. Jej nigdy nie ma. A dzisiaj wydarzyło się taaak dużo! To był mój pierwszy dżin w szkole! Chcę wszystko opowiedzieć mamie, ale jej znowu nie ma.
Podchodzę do kuchni i stwierdzam, że jestem potwornie głodna. Robię sobie proste kanapki i siadam sama przy stole. Po skończonym posiłku idę do pokoju mamy i rozglądam się wokoło.
Ściany w tym pokoju są żółte, z granatowymi wzorkami tuż pod sufitem. Z góry zwisa piękny żyrandol z kryształkami. Na podłodze leży miękki, żółto-granatowy dywan. Pod ścianą stoi duże łóżko, a tuż obok szerokie biurko zawalone przeróżnymi książkami. Sięgam po jedną z nich i głośno, powoli sylabizuję tytuł: 'Za-sa-dy i-de-al-ne-go mar-ke-tin-gu'. Obracam ostatnie słowo w ustach. Mar-ke-ting. Będę musiała zapytać mamę, co ono znaczy. O ile będzie miała dla mnie czas.
W końcu znajduję to, czego szukałam. Gruby zeszyt w zielonej okładce. Otwieram go ostrożnie i sięgam po jednem z długopisów mamy. Siadam przy jej biurku i rozglądam się wokoło.
Moje stopy wiszą dobre pół metra nad podłogą, ale nie obchodzi mnie to. Czuję się wyższa, starsza. Już nikt nie powie na mnie 'smarkula'. Teraz ja jestem najwyższa.
Z satysfakcją otwieram zeszyt i dużymi, koślawymi literami piszę: 'Drogi pamiętniczku!'
Urywam. Planowałam tę chwilę od roku. Usiądę przy biurku mamy i zacznę pisać. Nawet dokładnie zaplanowałam, co napiszę. Ale teraz... Teraz to wszystko uleciało mi z głowy.
'Dzisiaj był mój pier...' Urywam ponownie. Nie wiem, jak napisać 'w'. Jeszcze się nie nauczyłam.
Przekreślam 'pier' i poprawiam to na '1.'.
'Drogi pamiętniczku!
Dzisiaj był mój
Przerywam pisanie. Rozglądam się wokoło. Czuję łzy płynące mi po policzkach. Już nie jestem duża. Znowu jestem tylko zwyczajną, nic nie wartą smarkulą.
Oszukiwałam się. Cały czas tylko się oszukiwałam. To nic nie zmieni. Tylko mama będzie zła, że zużyłam jej ulubiony zeszyt. Nie boję się jej gniewu. Ja go chcę. Chcę, aby choć przez chwilę zwróciła na mnie uwagę.
Zeskakuję z krzesła, ale nie idę do swojego pokoju. Wychodzę na zewnątrz. Może gdy zniknę, mama sobie w końcu o mnie przypomni?
Obiecuję, że zrobię wszystko, by chodź raz spojrzała na mnie, widząc najważniejszą w tamtym momencie osobę - mnie.