Medea odwróciła się od lady z triumfalnym uśmiechem i w tym momencie trafiło ją w pierś dwudziestokilogramowe metalowe frisbee. Runęła do tylu, przywracając ladę, roztrzaskując flakony i zwalając półki. Kiedy wstała, jej ubranie pokrywało mnóstwo plam różnej barwy. Wiele z nich tliło się i dymiło.
- Głupia dziewczyno! Masz w ogóle pojęcie, co może spowodować taka mieszanina eliksirów?
- Twoją śmierć? - zapytała Piper z nadzieją w głosie.
Dywan wokół stóp Medei zaczął parować. Zakaszlała, a jej twarz wykrzywiła się z bólu... A może udawała?
Z dołu dobiegł głos Leona:
- Jasonie, pomóż!
Piper zaryzykowała krótkie spojrzenie w dół i prawie załkała z rozpaczy. Jeden smok przydusił Leona łapami d posadzki, obnażając kły. W końcu atrium Jason walczył z drugim smokiem, zbyt daleko, by pomóc przyjacielowi.
- Zgotowałaś zagładę nam wszystkim! - krzyknęła Medea. Dym kłębił się po posadzce, pełznąc za poszerzającą się plamą tlącej się wykładziny, z której strzelały iskry, podpalając wiszące na stojakaco ubrania. - Za parę sekund ta mieszanka pożre wszystko i zniszczy budynek. Nie ma czasu...
Trzask! Witrażowy sufit rozprysnął się w deszcz różnokolorowych szkiełek i Festus, brązowy smok, wylądował w atrium galerii handlowej.
Rzucił się w wir walki i po chwili trzymał już w szponach obu przednich łap po jednym słonecznym smoku. Dopiero teraz Piper doceniła, jak wielki i silny jest ich spiżowy przyjaciel.
- To mój koleś! - ryknął Leo.
Festus podleciał w górę i wrzucił słoneczne smoki do czarnych dziur, z których wychynęły. Leo podbiegł do fontanny i nacisnął marmurową płytkę, zasuwając zegary słoneczne. Zadygotały, gdy smoki naparły na nie od spodu, usiłując ponownie wydostać się z podziemi, ale na razie były tam uwięzione.
Medea zaklęła w jakimś starożytnym języku. Pożar ogarnął już całe czwarte piętro. Trujący gaz wypełniał powietrze. Piper czuła, że mimo roztrzaskanego dachu robi się coraz gorącej. Cofnęła się aż do balustrady, trzymając sztylet wycelowany w Medeę.
- Nikt już mnie nie porzuci! - Czarodziejka uklękła i chwyciła flakonik z czerwonym eliksirem uzdrawiającym, który jakimś cudem nie został rozbity. - Chcesz, żeby twój chłopak odzyskał pamięć? Zabierzcie mnie ze sobą!
Piper zetknęła przez ramię. Leo i Jason siedzieli na grzbiecie smoka. Festus zamachał skrzydłami, porwał w szpony dwie klatki z satyrem j duchami burzy i zaczął się unosić w górę.
Budynek zadygotał. Płomienie i dym pełzły po ścianach, topiąc balustrady i zmieniając powietrze w kwas.
- Nie przeżyjecie tej wyprawy beze mnie! - warknęła Medea. - Twój młody heros nigdy nie odzyska pamięci, a twój ojciec umrze. Zabierzcie mnie ze sobą!
Przez chwilę Piper poczuła pokusę, żeby jej uwierzyć. Potem dostrzegła podstępny uśmiech Medei. Czarodziejka wciąż wierzyła, że może namówić ich do zawarcia umowy, że zawsze uda się jej uciec i w końcu zwyciężyć.
- Nie dzisiaj, wiedźmo.
Piper przeskoczyła przez balustradę. Leo i Jason złapali ją w powietrzu i wciągnęli na grzbiet smoka.
Usłyszała, jak Medea krzyczy ze wściekłości, gdy wylecieli przez roztrzaskane sklepienie i poszybowali nad Śródmieściem Chicago. A potem budynek galerii handlowej eksplodował za nimi w nawałnicy ognia i dymu.*
- Głupia dziewczyno! Masz w ogóle pojęcie, co może spowodować taka mieszanina eliksirów?
- Twoją śmierć? - zapytała Piper z nadzieją w głosie.
Dywan wokół stóp Medei zaczął parować. Zakaszlała, a jej twarz wykrzywiła się z bólu... A może udawała?
Z dołu dobiegł głos Leona:
- Jasonie, pomóż!
Piper zaryzykowała krótkie spojrzenie w dół i prawie załkała z rozpaczy. Jeden smok przydusił Leona łapami d posadzki, obnażając kły. W końcu atrium Jason walczył z drugim smokiem, zbyt daleko, by pomóc przyjacielowi.
- Zgotowałaś zagładę nam wszystkim! - krzyknęła Medea. Dym kłębił się po posadzce, pełznąc za poszerzającą się plamą tlącej się wykładziny, z której strzelały iskry, podpalając wiszące na stojakaco ubrania. - Za parę sekund ta mieszanka pożre wszystko i zniszczy budynek. Nie ma czasu...
Trzask! Witrażowy sufit rozprysnął się w deszcz różnokolorowych szkiełek i Festus, brązowy smok, wylądował w atrium galerii handlowej.
Rzucił się w wir walki i po chwili trzymał już w szponach obu przednich łap po jednym słonecznym smoku. Dopiero teraz Piper doceniła, jak wielki i silny jest ich spiżowy przyjaciel.
- To mój koleś! - ryknął Leo.
Festus podleciał w górę i wrzucił słoneczne smoki do czarnych dziur, z których wychynęły. Leo podbiegł do fontanny i nacisnął marmurową płytkę, zasuwając zegary słoneczne. Zadygotały, gdy smoki naparły na nie od spodu, usiłując ponownie wydostać się z podziemi, ale na razie były tam uwięzione.
Medea zaklęła w jakimś starożytnym języku. Pożar ogarnął już całe czwarte piętro. Trujący gaz wypełniał powietrze. Piper czuła, że mimo roztrzaskanego dachu robi się coraz gorącej. Cofnęła się aż do balustrady, trzymając sztylet wycelowany w Medeę.
- Nikt już mnie nie porzuci! - Czarodziejka uklękła i chwyciła flakonik z czerwonym eliksirem uzdrawiającym, który jakimś cudem nie został rozbity. - Chcesz, żeby twój chłopak odzyskał pamięć? Zabierzcie mnie ze sobą!
Piper zetknęła przez ramię. Leo i Jason siedzieli na grzbiecie smoka. Festus zamachał skrzydłami, porwał w szpony dwie klatki z satyrem j duchami burzy i zaczął się unosić w górę.
Budynek zadygotał. Płomienie i dym pełzły po ścianach, topiąc balustrady i zmieniając powietrze w kwas.
- Nie przeżyjecie tej wyprawy beze mnie! - warknęła Medea. - Twój młody heros nigdy nie odzyska pamięci, a twój ojciec umrze. Zabierzcie mnie ze sobą!
Przez chwilę Piper poczuła pokusę, żeby jej uwierzyć. Potem dostrzegła podstępny uśmiech Medei. Czarodziejka wciąż wierzyła, że może namówić ich do zawarcia umowy, że zawsze uda się jej uciec i w końcu zwyciężyć.
- Nie dzisiaj, wiedźmo.
Piper przeskoczyła przez balustradę. Leo i Jason złapali ją w powietrzu i wciągnęli na grzbiet smoka.
Usłyszała, jak Medea krzyczy ze wściekłości, gdy wylecieli przez roztrzaskane sklepienie i poszybowali nad Śródmieściem Chicago. A potem budynek galerii handlowej eksplodował za nimi w nawałnicy ognia i dymu.*
Pół roku później
Leo wydał okrzyk tak głośny, że zapewne słyszano go w Chinach.
- TAK! KTO UMARŁ? KTO WRÓCIŁ? TO TWÓJ MISTER GADŻET, MAŁA! Haaa!
Schodzili spiralnym torem ku Ogygii i Leo czuł we włosach ciepły wiatr. Uświadomił sobie, że jego ubranie jest w strzępach, pomimo magii, która była w nie wpleciona. Ręce miał pokryte cienką warstwą sadzy, jakby dopiero co zginął w wielkim pożarze... co faktycznie zrobił.
Ale nie przejmował się żadną z tych spraw.
Stała na plaży, ubrana w dżinsy i białą bluzkę, z odrzuconymi do tyłu włosami w kolorze bursztynu.
Festus rozpostarł szeroko skrzydła i wylądował z potknięciem. Najwyraźniej miał złamaną jedną łapę. Smok zakołysł się i katapultował Leona twarzą w piasek.
I tyle w kwestii bohaterskiego wejścia.
Leo wypluł kawałek wodorostu. Festus powlókł się dalej plażą, wydając stoków, który miał znaczyć: Au, au, au.
Leo podniósł wzrok. Nad nim stała Kalipso z założonymi rękoma i zmarszczonymi brwiami.
- Spóźniłeś się - oznajmiła. Oczy jej błyszczały.
- Wybacz, słonko - odparł Leo. - Były straszne korki.
- Jesteś cały w sadzy - zauważyła. - O udało ci się zniszczyć ubranie, które ci dałam i które miało być nie do zniszczenia.
- No wiesz - Leo wzruszył ramionami. Czuł się, jakby ktoś uwolnił setkę piłeczek pingpongowych w jego piersi. - Dokonywanie rzeczy niemożliwych to moja specjalność.
Podała mu rękę i pomogła mu wstać. Stali, niemal dotykając się twarzami, kiedy sprawdzała, czy wszystko z nim w porządku. Pachniała cynamonem. Czy zawsze miała tego maleńkiego piega tuż koło lewego oka? Leo bardzo chciał dotknąć tego miejsca.
Zmarszczyła nos.
- Śmierdzisz...
- Wiem. Jakbym był martwy. Zapewne dlatego, że byłem. Przysięga, której dotrzymałem z ostatnim oddechem, i tak dalej, ale już się lepiej czuję...
Przerwała mu pocałunkiem.
Piłeczki pingpongowe tłukły w jego piersi. Czuł się tak szczęśliwy, że musiał świadomie powstrzymać się od wybuchnięcia płomieniem.
Kiedy go w końcu puściła, jej twarz pokrywały smugi sadzy. Nie przejmowała się tym chyba. Przesunęła palcem po jego policzku.
- Leo Vale z - powiedziała.
Nic więcej - tylko imię i nazwisko, jakby to była magiczna formuła.
- To ja - odparł łamiącym się głosem. - A zatem, hm... chcesz wyrwać się z tej wyspy?
Kalipso zrobiła krok w tył. Uniosła jedną rękę i wiatr zawirował. Jej niewidzialni służący przynieśli dwie walizki i ustawili je u jej stóp.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
Leo rozpromienił się.
- Spakowana na długą podróż, co?
- Nie zamierzam wracać - Kalipso obejrzała się przez ramię na dróżkę prowadzącą do jej ogrodu i groty, która była jej domem. - Dokąd mnie zabierzesz, Leonie?
- Najpierw dokądś, gdzie uda mi się naprawić mojego smoka - oznajmił. - A potem... dokąd tylko zechcesz. Jak długo mnie nie było, tak poważnie?
- Czas to trudna sprawa na Ogygii - odpowiedziała Kalipso. - Miałam wrażenie, że całą wieczność.
Leo poczuł ukłucie wątpliwości. Miał nadzieję, że u jego przyjaciół wszystko w porządku. Miał nadzieję, że ni minęło całe stulecie, kiedy leżał sobie martwy, a Festus szukał Ogygii.
Będzie musiał to sprawdzić. Będzie musiał dać znać Jasonowi i Piper, i pozostałym, że jest cały i zdrowy. Ale na razie... sprawy najpilniejsze. Kalipso jest najważniejsza.
- A więc kiedy opuścisz Ogygię - powiedział - pozostaniesz nieśmiertelna, czy jak?
- Nie mam pojęcia.
- I to ci nie przeszkadza?
- Ani trochę.
- A zatem doskonale! - odwrócił się do swojego smoka. - Hej, stary, jesteś gotowy na kolejną podróż w żadne konkretne miejsce?
Festus zionął ogniem i zatoczył się w miejscu.
- No to lecimy bez planu - powiedziała Kalipso. - Bez pojęcia, dokąd podróżujemy albo jakie problemy czekają na nas poza wyspą. Mnóstwo pytań i żadnych wygodnych odpowiedzi?
Leo rozłożył ręce.
- Tak właśnie podróżuję, słonko. Mogę wziąć walizki?
- Koniecznie.
Pięć minut później, z Kalipso obejmującą go ramionami w prasie, Leo podniósł Festusa do lotu. Spiżowy smok rozłożył skrzydła i wznieśli się w nieznane.**
- TAK! KTO UMARŁ? KTO WRÓCIŁ? TO TWÓJ MISTER GADŻET, MAŁA! Haaa!
Schodzili spiralnym torem ku Ogygii i Leo czuł we włosach ciepły wiatr. Uświadomił sobie, że jego ubranie jest w strzępach, pomimo magii, która była w nie wpleciona. Ręce miał pokryte cienką warstwą sadzy, jakby dopiero co zginął w wielkim pożarze... co faktycznie zrobił.
Ale nie przejmował się żadną z tych spraw.
Stała na plaży, ubrana w dżinsy i białą bluzkę, z odrzuconymi do tyłu włosami w kolorze bursztynu.
Festus rozpostarł szeroko skrzydła i wylądował z potknięciem. Najwyraźniej miał złamaną jedną łapę. Smok zakołysł się i katapultował Leona twarzą w piasek.
I tyle w kwestii bohaterskiego wejścia.
Leo wypluł kawałek wodorostu. Festus powlókł się dalej plażą, wydając stoków, który miał znaczyć: Au, au, au.
Leo podniósł wzrok. Nad nim stała Kalipso z założonymi rękoma i zmarszczonymi brwiami.
- Spóźniłeś się - oznajmiła. Oczy jej błyszczały.
- Wybacz, słonko - odparł Leo. - Były straszne korki.
- Jesteś cały w sadzy - zauważyła. - O udało ci się zniszczyć ubranie, które ci dałam i które miało być nie do zniszczenia.
- No wiesz - Leo wzruszył ramionami. Czuł się, jakby ktoś uwolnił setkę piłeczek pingpongowych w jego piersi. - Dokonywanie rzeczy niemożliwych to moja specjalność.
Podała mu rękę i pomogła mu wstać. Stali, niemal dotykając się twarzami, kiedy sprawdzała, czy wszystko z nim w porządku. Pachniała cynamonem. Czy zawsze miała tego maleńkiego piega tuż koło lewego oka? Leo bardzo chciał dotknąć tego miejsca.
Zmarszczyła nos.
- Śmierdzisz...
- Wiem. Jakbym był martwy. Zapewne dlatego, że byłem. Przysięga, której dotrzymałem z ostatnim oddechem, i tak dalej, ale już się lepiej czuję...
Przerwała mu pocałunkiem.
Piłeczki pingpongowe tłukły w jego piersi. Czuł się tak szczęśliwy, że musiał świadomie powstrzymać się od wybuchnięcia płomieniem.
Kiedy go w końcu puściła, jej twarz pokrywały smugi sadzy. Nie przejmowała się tym chyba. Przesunęła palcem po jego policzku.
- Leo Vale z - powiedziała.
Nic więcej - tylko imię i nazwisko, jakby to była magiczna formuła.
- To ja - odparł łamiącym się głosem. - A zatem, hm... chcesz wyrwać się z tej wyspy?
Kalipso zrobiła krok w tył. Uniosła jedną rękę i wiatr zawirował. Jej niewidzialni służący przynieśli dwie walizki i ustawili je u jej stóp.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
Leo rozpromienił się.
- Spakowana na długą podróż, co?
- Nie zamierzam wracać - Kalipso obejrzała się przez ramię na dróżkę prowadzącą do jej ogrodu i groty, która była jej domem. - Dokąd mnie zabierzesz, Leonie?
- Najpierw dokądś, gdzie uda mi się naprawić mojego smoka - oznajmił. - A potem... dokąd tylko zechcesz. Jak długo mnie nie było, tak poważnie?
- Czas to trudna sprawa na Ogygii - odpowiedziała Kalipso. - Miałam wrażenie, że całą wieczność.
Leo poczuł ukłucie wątpliwości. Miał nadzieję, że u jego przyjaciół wszystko w porządku. Miał nadzieję, że ni minęło całe stulecie, kiedy leżał sobie martwy, a Festus szukał Ogygii.
Będzie musiał to sprawdzić. Będzie musiał dać znać Jasonowi i Piper, i pozostałym, że jest cały i zdrowy. Ale na razie... sprawy najpilniejsze. Kalipso jest najważniejsza.
- A więc kiedy opuścisz Ogygię - powiedział - pozostaniesz nieśmiertelna, czy jak?
- Nie mam pojęcia.
- I to ci nie przeszkadza?
- Ani trochę.
- A zatem doskonale! - odwrócił się do swojego smoka. - Hej, stary, jesteś gotowy na kolejną podróż w żadne konkretne miejsce?
Festus zionął ogniem i zatoczył się w miejscu.
- No to lecimy bez planu - powiedziała Kalipso. - Bez pojęcia, dokąd podróżujemy albo jakie problemy czekają na nas poza wyspą. Mnóstwo pytań i żadnych wygodnych odpowiedzi?
Leo rozłożył ręce.
- Tak właśnie podróżuję, słonko. Mogę wziąć walizki?
- Koniecznie.
Pięć minut później, z Kalipso obejmującą go ramionami w prasie, Leo podniósł Festusa do lotu. Spiżowy smok rozłożył skrzydła i wznieśli się w nieznane.**
Duch kobiety przyglądał się dwójce odlatujących na smoku herosów. To właśnie przez tę maszynę zginęła po raz drugi. To właśnie przez tego chłopaka i jego przyjaciół. Zginęła. Ale to jeszcze nie był koniec. Ci żałośni herosi sądzą, że po pokonaniu Gai już nic im nie grozi. Mylą się. I to jak.
Poprzednio jej patronka pomogła jej wrócić do życia. Teraz zrobi to sama. Już nawet jest przygotowana. Wiedziała, że kiedyś Gaja upadnie, a ona sama umrze. Zabezpieczyła sobie powrót do życia już wcześniej, jeszcze w Podziemiu. A teraz powróci. Znów będzie księżniczką, nie, lepiej, będzie królową! Zedrze tej głupiej Herze koronę z głowy i ona będzie panią świata. Ona zapanuje nad światem. A ci żałośni herosi tego gorzko pożałują.
Poprzednio jej patronka pomogła jej wrócić do życia. Teraz zrobi to sama. Już nawet jest przygotowana. Wiedziała, że kiedyś Gaja upadnie, a ona sama umrze. Zabezpieczyła sobie powrót do życia już wcześniej, jeszcze w Podziemiu. A teraz powróci. Znów będzie księżniczką, nie, lepiej, będzie królową! Zedrze tej głupiej Herze koronę z głowy i ona będzie panią świata. Ona zapanuje nad światem. A ci żałośni herosi tego gorzko pożałują.
---
* Fragment książki 'Zagubiony Heros' autorstwa Ricka Riordana. Tłumaczenie: Andrzej Polkowski.
** Fragment książki 'Krew Olimpu' autorstwa Ricka Riordana. Tłumaczenie: Agnieszka Fulińska.
** Fragment książki 'Krew Olimpu' autorstwa Ricka Riordana. Tłumaczenie: Agnieszka Fulińska.
TY!!! *las wykrzykników*
OdpowiedzUsuńMasz bloga o herosach? Dlaczego ja nic nie wiem? Co to ma być? Medea powstaje? Czemu wstawiłaś tu akurat te dwa fragmenty? Lecę dalej!
Oo, tego się nie spodziewałam :).
OdpowiedzUsuńJestem pozytywnie zaskoczona twoim pomysłem. Medea? Zainteresowałaś mnie. Nie mogę za wiele powiedzieć po prologu, ale szybko lecę dalej, z chrapką na więcej.
XOXO, A.
Zapraszam do naszego Obozu Herosów:
historie-spizem-pisane.blogspot.com