Strony

niedziela, 10 maja 2015

1. Lauren

Zauważyliście kiedyś, jak nudne mogą być lekcje w szkole? Taka na przykład łacina... Okropność.
  Profesor Philips, nasz nauczyciel, próbował wytłumaczyć nam zasady łacińskiej gramatyki. Chyba nikt go nie słuchał, a na pewno nie ja. Rosalie, moja przyjaciółka, chyba też nie.
  Wyjrzałam za okno. Samochody pędziły nowojorską ulicą. Była tam nawet... biała ciężarówka sprzedająca truskawki? Hmm... Nigdy nie wiedziałam, że ktokolwiek w Nowym Jorku hoduje truskawki.
  Nad blokami wynosiło się Empire State Building. Nie był to może najwyższy budynek na świecie, ale wyobraźcie sobie mieszkać na sto pierwszym piętrze... z zepsutą windą. Nie weszłabym na szczyt.
  Niebo znowu było zachmurzone. Ostatnio rzadko było pogodnie. Zupełnie jakby Jupite.... To znaczy, zupełnie jakby... nastąpiła awaria pogody? Tego 'Jupite' nie było, okej?
  Uznałam, że okno jest prawie tak samo nudne jak lekcja (jeszcze nie zdążyłam go wybić) i spojrzałam w drugą stronę.
  Obok mnie siedziała Rosalie. Była moją pierwszą przyjaciółką i pozostała pierwszą, jedyną i najlepszą przez sześć lat.
  Wszyscy nauczyciele od razu przypisywali Rosalie anielskie zachowanie i oceny... a potem czekało ich rozczarowanie. Moja przyjaciółka rzeczywiście wyglądała trochę jak anielica. Miała długie, blond włosy, niebieskie włosy i łagodne rysy twarzy. Gdy uśmiechała się, mogła się wydawać całkowicie niewinna. Imię też miała trochę 'anielskie'. Rosalie Anne White. Brzmi jak jakiejś grzeczniutkiej dziewczynki. Szybko ochrzciłam ją Lie. O wiele bardziej do niej pasowało. Rosalie wspaniale kłamała. To był zresztą jeden z powodów, dla którego się z nią zaprzyjaźniłam.
  Ja jestem zupełnie inna. Przynajmniej z wyglądu. Czarne włosy, oczy w kolorze bursztynu i łobuzerski uśmiech - zwykle nauczyciele brali mnie bardziej za 'zło wcielone' niż za aniołka. Ja przynajmniej spełniałam ich oczekiwania. Cóż... zbytnio wygórowane nie były. No bo co to za problem 'przypadkowo' zrobić lany poniedziałek z neonowo różową farbą w środku zimy? Zatęskniłam za wiosną... Ej, naprawdę nie chciałam tego wylać akurat na dyrektora! Nie moja wina, że akurat wychodził z gabinetu... To było przeznaczone dla jego sekretarki... tfu, co ja mówię?! Mam na myśli: Ja nic nie zrobiłam!
  No, dobrze. Kogo ja próbuję oszukać?
  Czytelników. Głupie pytanie.
  Ale tak wracając do historii... Nie miałam wspominać moich... czyichś wybryków.
  Przyglądałam się profesorowi Philipsowi i zastanawiałam się, jak można tu narozrabiać... Co powiecie na włożenie pająka za koszulkę siedzącej przede mną Dafne Green? Nie, będzie za dużo pisku. Zresztą, nie wzięłam mojego pudełka z robakami. Zapomniałam, że dziś jest łacina. No cóż...
  Moje rozmyślania przerwała nagła cisza. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by profesor Philips przerwał w połowie swojego wykładu, więc albo stało się coś bardzo ciekawego, albo nauczyciel ma zamiar nas przepytać. W obu wypadkach przydałoby się popatrzeć.
  Profesor stał oparty o mównicę (co gdyby tak pewnego dnia zastąpić ją gumową podróbką?). Patrzył się uważnie po klasie... Ups. Mamy problem.
  - Panno Dark! - powiedział w końcu.
  Dlaczego ja? Przecież nic nie zrobiłam! Chyba... Tak mi się wydaję... Może... Za pomalowanie psa nauczycielki biologii już oberwałam, a plakatu z napisem: 'Z powodów technicznych szkoła przestała działać' i podrobionym podpisem dyrektorki nie zdążyłam jeszcze zamieścić. Więc o co mogło chodzić? Chyba nie miał zamiaru mnie przepytać...
  - Panno Dark - powtórzył nauczyciel, - czy wiesz, co zaraz napiszę?
  - To, o czym pan właśnie myśli? - spróbowałam.
  - Nie do końca. I nie o to mi chodziło.
  Profesor Philips podszedł do tablicy i tam napisał kilka dziwnych znaków.
  - Co to znaczy?
  Przyjrzałam się napisowi. Widziałam tylko kilka dziwnych liter, chyba po... czyżby to była greka? Uf, całe szczęście, zaraz powinno... Litery zmieniły kształt i miejsce, a ja bez problemu je przeczytałam, pomimo mojej dysleksji. Czasami warto być pół... Wykreślcie to ostatnie zdanie. Nic nie mówiłam!
Przeczytałam napis. 'Jeśli umiesz to przeczytać, idź do gabinetu aktora McLean.' Że co?
  Pokręciłam głową.
  - To greka, tak? - tyle mogłam zaryzykować. - Nie chodzę na dodatkowe zajęcia.
  - W to nie wątpię - zgodził się nauczyciel. - Panno White?
  Lie spojrzała na napis, po czym również pokręciła głową.
  - Cóż. Zawiodłem się na was, dziewczęta. Możecie iść. Koniec lekcji.
  Szybko się spakowałam i wyszłam z klasy.

Philips nie mógł wiedzieć. Nie mógł. Przecież on był tylko śmiertelnikiem... Nie mógł wiedzieć. Nie mógł. Po prostu myślał, że uczymy się greki. I tyle. Ale jak wyjaśnić treść tekstu?
  Zatrzymałam się dopiero, gdy wyszłam ze szkoły i oparłam się o ściane. Nie czekałam na Lie.
  Czy Philips może wiedzieć? Czy ktoś mógł mu powiedzieć, że ja lub Rosalie jesteśmy... półboginiami? Czy...
  - Skłamałaś.
  Odwróciłam się błyskawicznie. Uf, to tylko Lie.
  - On też wie, musiał się domyślić, gdy tak wybiegłaś - stwierdziła moja przyjaciółka. - Nie wiedziałam wcześniej, ale to wyjaśniałoby twoją dysleksję i ADHD...
  - Ej, czekaj - przerwałam jej. - Ty wiesz? Też jesteś...
  Lie uśmiechnęła się.
  - Półbogiem? Tak.
  Zawahałam się.
  - Powinniśmy odszukać tego McLeana? - spytałam niepewnie.
  Rosalie wzruszyła ramionami.
  - Chyba tak. On nie jest potworem, więc chyba można mu zaufać.
  - To, że nie jest potworem, nie oznacza, że jest dobrym człowiekiem - zauważyłam.
  - Ale najprawdopodobniej nie ma w planach nas zabić.
  - Może być terrorystą... albo anty-półbogiem - zasugerowałam.
  - Czym?!
  - Anty-półbóg to ktoś, kto tępi półbógów. No wiesz, coś w stylu antyterrorysty albo anty-pszczoły.
  - Nie ma czegoś takiego jak 'anty-pszczoła'.
  Machnęłam ręką.
  - Nieważne. Chodzi o to, że może być zabójcą niewinnych, bezbronnych połbogiń.
  Lie prychnęła.
  - Zanim uwierzę w zabójców połbogiń, dowiedź mi, że jesteś 'niewinna i bezbronna'.
  - To chyba nigdy w to nie uwierzysz.
  - Możliwe. Szukamy McLeana?
  - Skoro nalegasz... Możemy. Słyszałaś w ogóle kiedyś o tym Pochylonym Synu*?

• † • † • † •

Zgromadzeni przyglądali się w milczeniu małemu niemowlęciu unoszącemu w powietrzu. Była to mała, kilkumiesięczna dziewczynka z dużymi, złoto-brązowymi oczami. Rozglądała się ciekawie po nowym otoczeniu, przypatrując się twarzom zebranych.
  - Ona ma za dużą moc - odezwał się w końcu jeden z mężczyzn. Miał czarną brodę i niezbyt gustowny garnitur. - Trzeba ją unieszkodliwić.
  Młoda, rudowłosa kobieta prychnęła.
  - I dlatego chcesz ją zabić? Naprawdę, ojcze, nigdy nie pomyślałabym, że boisz się kilkumiesięcznego dziecka.
  Mężczyzna zaczerwienił się.
  - Chodzi mi o to, że ona jest zbyt potężna! Jeśli Oni przejmą nad nią kontrolę... A skoro jest dzieckiem, będzie to dla Nich o wiele łatwiejsze!
  - I dlatego chcesz ją zabić? Przecież nic ci nie zrobiła! - upierała się rudowłosa.
  - Ale może zrobić...
  Starsza, jasnowłosa kobieta w prostej suknii założyła ręce.
  - Dosyć, bracie. Zachowujesz się tak samo, jak nasz yyy... ojciec. Chcesz zabić małe dziecko tylko dlatego, że może coś zrobić?
  - Ona jest niebezpieczna - upierał się brodacz.
  - Nie przeczę - zgodził się milczący dotąd młody mężczyzna z wiecznie dzwoniącym telefonem. - Ale chyba nie przekonamy jej do swojej dobroci, próbując ją zabić, prawda, ojcze? Przypominam ci, że ją bardzo trudno zabić.
  - Zresztą to ty to zapoczątkowałeś - dodał czarnowłosy mężczyzna w ubraniu wędkarza.
  Brodacz odwrócił się do niego ze złością.
  - A ty to co? - warknął. - Aniołek?
  - Nie ta religia - zwrócił mu uwagę wędkarz. - Nic dziwnego, że ludzie o nas zapominają, skoro nawet ty mylisz dwa wierzenia.
  Brodacz spurpurowiał.
  - On ma rację - stwierdziła szarooka kobieta. - Wyjątkowo. To ty to zapoczątkowałeś, ojcze. Nie twierdzę, żeby ktokolwiek z nas zachował się wzorowo, ale nie powinnyśmy karać małego dziecka za nasze złe zachowanie.
  Wędkarz uniósł brwi.
  - Panna Mądralińska przyznaje się do błędu? Na pewno cię nie podmieniono?
  Szarooka spojrzała na niego ciężko.
  - Cofam te dwa pierwsze zdania.
  Rudowłosa spojrzała po zgromadzonych.
  - Nie zabijemy jej. Pozwolimy jej żyć i będziemy ją uczyli kontrolować swoje moce. Pokażemy jej, że nie powinna z nami walczyć, lecz nam pomagać. Zgoda?
  Zebrani potaknęli.
  - Przysięgamy na Styks - powiedzieli wszyscy.
  Młody mężczyzna spojrzał z niepokojem na dziewczynkę, która właśnie bawiła się kilkoma kamykami, patykami i gumką do włosów.
  - Mam nadzieję, że nie jest niebezpieczna.
  Uderzył go kamyk z procy dziewczynki.
  - Niestety chyba jest... - jęknął.

---

* 'Mc' lub 'Mac' to szkocki przedrostek oznaczający syna, a 'lean' oznacza po angielsku 'pochylać' lub 'opierać'. Ma też kilka innych znaczeń, ale wszystkich nie będę przecież wymieniać.

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział, tylko szkoda że taki krótki. Fabuła ciekawa i taka lekka. Na pewno nie raz tutaj wpadne xx
    http://secret-hill.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Eee... McLean? Tristian? Piper? Jupiter?
    Człowieku, co ty robisz z moim mózgiem? Czyim dzieckiem jest Lauren? Czyżby Zeusa? O.o Rozdział ciekawy, lekki i zachęcejacy do dalszego czytania. Biegnę dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tu się mylisz!
      Lauren nie jest córką Zeusa... No, przynajmniej nie w pierwszym pokoleniu.
      Cieszę się, że rozdział się podoba.
      Co ja tu mogę więcej napisać? Już sama nie wiem.
      PS Uwielbiam robić różne rzeczy z Twoim (i nie tylko) mózgiem!

      Usuń
  3. Jejku, świetnie!
    Podziwiam za fabułę. Serio. Akcja toczy się szybko, wartko, a wydarzenia są nieprzewidywalne. I te tajemnice, cieszy mnie, że ich tak dużo. Uwielbiam niedomówienia (co chyba jest zupełnie popaprane).
    Uwielbiam Lauren, za ten diabelski charakterek. I Rosalie też. Są ciekawym przykładem, że przyjaźń może istnieć między dwiema zupełnie różnymi osobami.
    I podoba mi się też, że łączysz nowe wątki z tymi, które pojawiły się w książkach wujka Ricka. W ten sposób to wszystko zdaje się być taką... jednością.
    Jedyne, co mogę Ci wytknąć, to Twoje zamiłowanie do wielokropków. Ich mnogość trochę psuje tekst. Ale kim byłby człowiek, który nie popełnia błędów!
    Wybacz, że Ci wypominam, ale to już taka moja słabość ;).
    XOXO, A.

    OdpowiedzUsuń
  4. xddd
    Najbardziej rozwalił mnie kawałek o tej procy.
    BUahahahaha!!!!!!
    Kocham już to twoje opowiadanie, tylko... jeszcze nie wiem, kogo jest córką, ale podejrzewam Hadesa, albo... to dziecko jest grupowe (jak to zbereźniczo brzmi xd)
    W każdym razie czytam dalej
    Bajo, weny i pozdro!
    #Vega

    OdpowiedzUsuń