(Chris)
- Cisza! - Chejron zastukał kopytami o ziemię, starając się uciszyć zebranych przy ognisku herosów. - Jak może niektórzy już wiedzą, dzisiaj do obozu dotarły dwie półboginie - wśród zebranych herosów dało się słychać szmer. Ostatnio dosyć rzadko do Obozu trafiali nowi półbogowie. Jeszcze niedawno było ich całkiem sporo, ale teraz znowu zaczynało ich brakować. Wiele zniknęło również podczas ostatnich ataków - potwory w jakiś sposób przedostawały się na teren obozu. - Ponieważ obie przekroczyły już trzynaście lat...
- Więc dlaczego jeszcze nie zostały uznane? - spytała głośno Clarisse, po czym spojrzała na Percy'ego, zupełnie jakby to była jego wina.
Chejron westchnął.
- Clarisse, bogowie zwykle mają pewne... trudności w dotrzymywaniu obietnic.
- I to nie jest moja wina - dodał Percy.
Clarisse prychnęła.
- A co to właściwie za nowi?
- Nowe - poprawił ją jakiś głos, którego nie rozpoznawałem. - Półboginie to chyba jednak 'one', prawda?
Spojrzałem w tamtym kierunku. Na ławce przy ognisku siedziała czarnowłosa dziewczyna. Jej duże, złoto-brązowe oczy błyszczały w świetle ogniska. Bylem pewien, że już kiedyś ją widziałem, ale nie pamiętałem gdzie. Na pewno nie było to w Obozie. Obok niej siedziała niebieskooka blondynka rozglądająca się wokoło niepewnie.
Clarisse spojrzała z pogardą na brunetkę.
- To ty jesteś ta nowa? - upewniła się, po czym obrzuciła dziewczynę krytycznym spojrzeniem. - Chcesz wiedzieć, jak tu się traktuje takich jak ty?
- Tak ci się podobała muszla klozetowa, Clarisse? - spytał Percy. - Chcesz znów ją odwiedzić?
- Percy... - zaczął Chejron.
- Spadaj, Jackson - warknęła córka Aresa.
- Clarisse, Percy, przestańcie się kłócić - zawołał centaur.
Wszyscy spojrzeli na niego. Chejron rzadko krzyczał. Albo musiał być zdenerwowany (mało prawdopodobne), albo był czymś bardzo zaniepokojony. Wolałem nie wiedzieć, czym.
Chejron zaczerpniął głęboki wdech.
- Jak już mówiłem, dzisiaj do obozu przybyły dwie nowe półboginie - jego głos lekko drżał. - Rosalie White i... - czy tylko mi się wydawało, że centaur przełknął ślinę? - ... i Lauren Dark. Moglibyście proszę wystąpić?
Blondynka niepewnie wstała z ławki. Najwyraźniej nie lubiła być w centrum uwagi zbyt wielu ludzi. Jej koleżanka natomiast prychnęła i założyła ręce na piersiach.
- A my to co, rzeźby w muzeum? Poproszę jeszcze plakietkę: 'Nie dotykać'.
- Ta to Lauren. Łatwo ją rozpoznać i usłyszeć - przedstawił ją teatralnym szeptem Percy. Kilka osób parksnęło śmiechem.
Chejron westchnął.
- Percy... To nie jest powód do śmiechu.
- A niby dlaczego nie?
- Chcesz wiedzieć? - zainteresowała się Lauren.
Chejron odchrząknął.
- Wiem, że jest już późno, ale mimo to chciałbym, by ktoś odprowadził dziewczyny po obozie - rozejrzał się po herosach. - Chris?
- Możemy zacząć od zbrojowni? - spytała Lauren. - Albo areny szermierczej?
Staliśmy na pustym amfiteatrze. Pozostali herosi rozeszli się już do swoich domów.
- Noo... - zawahałem się. - Zbrojownia należy albo do dzieci Ateny, albo Hefajstosa, a ja jestem synem Dionizosa, więc...
- ... jesteś tylko i wyłącznie uzależniony od alkoholu? - dokończyła za mnie Lauren.
- Co...? - poczułem, jak się rumienię. - Nie, wcale nie, ja tylko...
- Witajcie, młode panie, potrzebujecie pomocy w oprowadzaniu? - podszedł do nas mój najlepszy przyjaciel, Alex. Dobra wiadomość: nie musiałem sam zajmować się dwoma dziewczynami. Zła wiadomość: znając Alexa, zaraz zaprosi tą ładniejszą (czyt. Lauren) na randkę, a wnioskując z pierwszego pytania Lauren, ta chyba wyśle go do szpitala, niż odpowie 'tak'.
Chyba miałem rację.
Brunetka skrzyżowała ramiona.
- Spadaj, idioto, i nie, nie potrzebuję twojej pomocy - warkęła.
- Um... Lauren... - zaczęła niepewnie Rosalie. - Chyba nie powinnaś...
Lauren odwróciła się do mnie.
- To gdzie jest ta zbrojownia? - spytała.
Alex skrzywił się i mruknął coś pod nosem.
Oczy Lauren ciskały błyskawice. Nie dosłownie, rzecz jasna, chociaż... miałem wrażenie, że w jej brązowych tęczówkach rozbłysły pioruny.
- Wybacz, nie dosłyszałam - wycedziła dziewczyna. - Co powiedziałeś?
- Nic. Umówisz się ze mną?
Strzał w 10. Tyle że na minusie.
I wtedy to się wydarzyło.
Dotychczas bezchmurne niebo pokryto się burzowymi chmurami. Gdzieś w oddali strzelił piorun. Ziemia zatrzęsła się. Dookoła stóp Lauren pojawiły się niewielkie szpary, z których zaczęły wynużać się trupy.
- Alex...?
Chłopak pokręcił głową. Zauważyłem, że jego twarz była blada.
- To nie ja - wydusił, cofając się o krok.
Rosalie również odsunęła się od koleżanki.
- Lauren? - spytała niepewnie. - Co się dzieje?
Tamta nie zwróciła na nią uwagi. Jej oczy... Tak, teraz byłem pewien, że coś z nimi było nie tak. Jedno z nich było czarne, drugie czerwone. A czy one nie były przypadkiem brązowe?
Zanim zdążyłem się nad tym zastanowić, podgalopował do nas Chejron. Był jeszcze bledszy niż Alex (a to w ogóle możliwe?). Spojrzał na Lauren, a potem na chłopaka.
- Alex. Nigdy więcej jej o to nie pytaj - powiedział cicho. - Lauren. Zatrzymaj to, proszę - w jego oczach pojawiło się błaganie. Burza ucichła, chmury powoli się rozwiały, a szpary w ziemi z powrotem się zamknęły. - Mógłbym z tobą przez chwilę porozmawiać? Proszę.
Dziewczyna mruknęła coś pod nosem, ale przytaknęła.
Chejron zaprowadził ją w stronę Wielkiego Domu.
Alex spojrzał za nią.
- Chris, oprowadź Rosę - szepnął do mnie. - Ja idę podsłuchiwać.
• † • † • † •
(Alex)
Drzwi Wielkiego Domu otworzyły się, a ja przywarłem do ściany, modląc się w duchu, by Lauren mnie nie zauważyła. Miałem szczęście. Dziewczyna wybiegła z budynku, trzaskając za sobą drzwiami, po czym ruszyła szybkim krokiem w stronę domków, mamrocząc pod nosem przekleństwa, których nawet ja nie znałem. A to było osiągnięcie!
W uszach wciąż huczała mi jej rozmowa z Chejronem. Nie mogłem uwierzyć, że to Lauren jest... Nią.
Gdy doszedłem do Wielkiego Domu, już rozmawiali.
- ... proszę, panienko, nie rób tak więcej - słysząc głos centaura znieruchomiałem. Chejron nigdy, nigdy, nie mówił do żadnego herosa per panienko lub panie. Zawsze zwracał się do nas po imieniu. Więc dlaczego teraz...?
Podszedłem do okna i zajrzałem ostrożnie do środka. Centaur stał ze spuszczoną głową przy kominku i wpatrywał się w ogień trawiący grube bale drewna. Tymczasem Lauren rozsiadła się wygodnie na sofie, tak, że widziałem tylko tył jej głowy.
- Może powiedz temu idiocie, żeby mnie nie wku... denerwował - burknęła dziewczyna.
'Idiocie'?! Przez piętnaście lat mojego życia, żadna dziewczyna nie nazwała mnie idiotą. I żadna dziewczyna nie stwierdziła, że ją wku-denerwuję.
Chejron westchnął.
- Panienko...
Lauren gwałtownie się wyprostowała, albo przynajmniej tak mi się wydawało, bo jej głowa podniosła się nieco, a ręce zniknęły z oparcia sofy.
- Nie potrafię kontrolować swoich mocy! - jej ręce z powrotem wystrzeliły w górę. - I przestań mi tu z tą 'panienką'! Tylko dlatego, że jakimś bogom zachciało się zabawić, teraz wszyscy albo chcą mnie zabić, albo wykorzystać, albo traktują mnie jak jakąś wielką, zagraniczną królową! Przynajmniej dobrze, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, by mi doczepić kartkę z dokładnym opisem, kim jestem. Wtedy wszyscy by wiedzieli, i wszyscy byliby tacy sami!
Cofnąłem się od okna i zakryłem usta dłońmi, żeby nie krzyknąć. Nie, ona nie mogła być... Ale jej słowa idealnie do tego pasowały... To by wyjaśniało wybuch mocy...
Potrząsnąłem głową, próbując wyrzucić z siebie te myśli. Skąd mi to w ogóle przyszło do głowy?
Przysunąłem się z powrotem bliżej okna. Lauren już stała, energicznie gestykulując.
- ... tak, wiem, mam jakieś super-ekstra moce, dzięki którym mogę zbawić świat. No i co z tego?! Nie chcę być jakąś lalką damskim Supermanem! Chcę mieć normalne życie, normalnych przyjaciół, normalnych rodziców i zero potworów i idiotycznych bogów!
Chejron westchnął cicho.
- Panien... Lauren, nikt tutaj się o to nie prosił.
- Może i nikt, ale w porównaniu z moim życiem, nawet ich jest normalne! Nie mają żadnej głupiej przepowiedni! Nie mają tysiąca wrogów, o których nawet nie wiedzą, których nigdy nie spotkali! Nie mają żadnych mocy zdolnych zniszczyć świat! Nawet te dzieci Zeusa, Posejdona czy Hadesa!
Centaur westchnął ponownie.
- Lauren, rozumiem, ale...
- Nie, nic nie rozumiesz! Przed wszystkimi udaję kogoś innego, niż jestem! Udawałam, odkąd Lea zginęła! Nigdzie nie zostawałam na dłużej niż miesiąc! Modyfikowałam pamięć ludzi, by sądzili, że byłam tam od zawsze! Wszędzie byłam kimś innym! Musiałam uciekać, ukrywać się przed kimś, kogo nigdy nie widziałam, nigdy nie spotkałam, tylko dlatego, że jakaś banda głupich gnojków uznała, że są dla mnie, a raczej dla nich, zagrożeniem!
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że ta 'banda głupich gnojków' to bogowie. Wstrzymałem oddech, czekając na jakiś wybuch, albo chociażby grzmot, ale nic się nie stało. Czyżby nawet bogowie się jej bali?
Chejron również nie reagował. Nie odzywał się, nawet nie podniósł wzroku znad kominka.
Lauren nabrała głęboko powietrza, po czym wypuściła je ze świstem. Sądziłem, że jeszcze coś powie, ale ona po prostu wybiegła z Wielkiego Domu, trzaskając za sobą drzwiami i ruszyła w kierunku domków obozowiczów.
Bez namysłu pobiegłem za nią.
Z początku myślałem, że wpadnie do któregoś z domów, ale ona minęła je i pobiegła do lasu.
Zawahałem się. Las był niebezpieczny, szczególnie w nocy. Upewniłem się, że mam przy sobie sztylet i wszedłem do środka.
Było tam ciemno i mroczno. Normalnie nie mam nic przeciwko ciemności, ale tutaj wzdrygnąłem się. Było w tym miejscu coś... niebezpiecznego. Groźnego. Nawet dla mnie.
Szybko odnalazłem Lauren. Zatrzymała się zaraz po wbiegnięciu do lasu i teraz siedziała skulona pod drzewem, z twarzą ukrytą między ramionami. Dopiero po chwili zorientowałem się, że płacze.
Zatrzymałem się, nie wiedząc, co zrobić. Chciałem usiąść obok niej i ją objąć, ale wolałem nie być świadkiem jej kolejnego wybuchu. Jednocześnie... Nie mogłem tak po prostu pozwolić jej płakać.
Lauren podniosła na mnie wzrok. Natychmiast otarła łzy wierzchem dłoni.
- Czego chcesz? - warknęła, albo przynajmniej spróbowała, bo przez łzy było to chyba dość trudne.
Usiadłem w odległości około metra od niej.
- Jesteś Nią, prawda? - spytałem.
Dziewczyna pobladła, a jej oczy rozszerzyły się.
- Podsłuchiwałeś?
Przytaknąłem nieznacznie.
- Nikomu nie mów, błagam - poprosiła cicho Lauren.
- Nie powiem - obiecałem.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, wpatrując się w siebie nawzajem. Gdy byłem mały, słyszałem legendę o Niej. Zawsze wyobrażałem Ją sobie jak jakąś potężną, mega ładną boginię. Ale Lauren... taka nie była. Bardziej... naturalna. Prawdziwa. Piękna.
Nie wiem, czemu nagle wyciagnąłem dłoń i otarłem łzę spływającą powoli po policzku dziewczyny. Lauren nagle się spięła, jakby nigdy nikt jej tak nie dotykał. No ale przecież musiała mieć jakąś mamę, nie?
No, tak. W końcu to Ona. Żyła sama od - ilu? - dziewięciu lat.
- Lauren... - szepnąłem. - Często ci się to zdąża? Takie wybuchy?
Nabrała powietrza, zezując na moją dłoń i odsuwając ją od swojej twarzy. Mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Czasami - przyznała. - Zwłaszcza jeśli mnie ktoś irytuje - spojrzała na mnie krzywo.
Wyszczerzyłem zęby. Sam nie wiedziałem, co mnie tak rozweseliło.
- Więc przy mnie często będziesz mieć wybuchy - stwierdziłem. - Ja dla ciebie zawsze jestem irytujący.
- Spadaj - warknęła, tym razem z lepszym skutkiem.
Rozłożyłem ręce.
- No to mamy problem, księżniczko.
Uchyliłem się przed garścią liści rzuconych przez Lauren i parsknąłem śmiechem. Dziewczyna zrobiła wściekłą minę, ale po chwili też się uśmiechnęła.
- Zostaniemy przyjaciółmi? - spytałem nagle.
- Nawet nie wiem, jak się nazywasz - zauważyła Lauren.
- Alexander Nikolas Hunter - przedstawiłem się. - Dla przyjaciół Alex. A panienka to, jak mniemam, Lauren Dark?
- Nie wygłupiaj się - skarciła mnie dziewczyna, ale uśmiechnęła się. - Lauren Margaret Dark.
- Mogę na ciebie mówić Lara?
- Nie!
- A więc, Lara...
- Zabiję cię!
Dziewczyna podniosła z ziemi kolejną garść liści. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem przed siebie.
- Najpierw mnie złap!
Obejrzałem się za siebie.
Cholera. Ona była naprawdę szybka.
Wbiegłem w cień i po chwili znalazłem się kilkadziesiąt metrów z przodu. Parsknąłem śmiechem, wyobrażając sobie minę Lary.
Zatrzymałem się i spojrzałem za siebie. Dziewczyny nigdzie nie było widać. Albo też się zatrzymała, albo... była blisko. Odwrociłem się i uciekłem.
Po chwili potknąłem się o wystający korzeń. Tak to jest, jeśli biega się po gęstym lesie w nocy. Odwrociłem się tak, że leżałem na placach, a nie na brzuchu. Chciałem wstać, gdy coś się na mnie przewróciło, dociskając mnie z powrotem do ziemi.
Spojrzałem w górę. Lara leżała na mnie, jej twarz na wysokości mojej. Wpatrywała się we mnie, ja w nią. Jej złoto-brązowe oczy delikatnie błyszczały, długie, czarne włosy opadły w dół, tworząc coś w rodzaju zasłony wokół naszych twarzy. Delikatnie wyciągnąłem dłoń, dotykając jej policzka. Nie odsunęła się. Wsunąłem drugą dłoń w jej włosy i przysunąłem jej twarz bliżej. Prawie stykaliśmy się nosami.
Nagle Lara gwałtownie wstała i odsunęła się ode mnie.
Usiadłem.
- Lara...
Dziewczyna wpatrywała się we mnie dziwnie. Odwróciła się i odbiegła w las.
- Lara!
† † †
Tak, wiem.
Długo mnie nie było.
Teraz już będę starała się wstawiać regularnie, albo Was przedtem o tym informować o mojej nieobecności. Po prostu... na początku wyjechałam na Sycylię do pięciogwiazkowego hotelu bez Wi-Fi, a potem uczyłam się do ważnego egzaminu z angielskiego,... a potem miałam rozdział napisany na telefonie, na którym skończył się internet i nie było jak opublikować ani przesłać na komputer... Usprawiedliwiona?
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Żyjesz! Bardzo dobrze. Kurde, o co chodzi z tym: 'to ona'? Wiesz co? Przez te oczy zastanawiam się, czy Lauren nie jest córką Kronosa. W ogóle - dzieciakiem tytana. Matko, mam tyle teorii, że nie umiem żadnej sformułować. Po prostu - czekam na następny.
OdpowiedzUsuńBłędów nie zauważyłam, wszysrko pięknie, ślicznie.
Mój internet też pada, w dodatku komentuję z telefonu.
Jak przeczytałam fragment o piorunie i trupach, pomyślałam, że Hades i Zeus coś tam ze sobą... O czym ja w ogóle myślę? Potem z oczami to jakieś demony, czy coś w tym guście. Ale to raczej odpada, bo tu chodzi głównie o mity. Ogólnie Lauren to skomplikowana hybryda. Ogólnie bardzo fajny rozdział.
OdpowiedzUsuń