Strony

wtorek, 23 czerwca 2015

4. Lauren

Zatrzymałam się dopiero nad niewielkim strumykiem. Nie wiedziałam, gdzie jestem, ale nie obchodziło mnie to. Opadłam na kolana. Nie chciałam płakać, ale łzy i tak pociekły mi po policzkach.
  Dlaczego on tak na mnie działał? Nigdy nie miałam zbyt dobrych kontaktów z chłopakami. Wiedziałam, że niektóre dziewczyny wariują na ich punkcie, ale nigdy ich nie rozumiałam. Nie rozumiałam miłości.
  Ale teraz... był Alex. Irytował mnie, ale...
  Potrzasnęłam głową. O czym ja w ogóle myślałam? Otarłam łzy. Za wiele płakałam. Trzy razy w życiu, w czym dwa razy dzisiaj.
  Co się ze mną działo?
  Usłyszałam jakiś hałas za sobą. Spojrzałam w tamtym kierunku. Niecałe dwa metry ode mnie stał Alex.
  - Zostaw mnie w spokoju - mruknęłam i odwróciłam się z powrotem do strumyka.
  Poczułam, jak chłopak siada obok mnie. Chciałam się o niego oprzeć, ale powstrzymałam się.
  - Lara... - szepnął Alex.
  I tyle. Tylko moje imię.
  Poczułam, jak ziemia delikatnie się trzęsie. Chłopak też to musiał zauważyć, bo gwałtownie wstał i odsunął się.
  - Lara... Co tym razem zrobiłem źle?
  Westchnęłam, nie patrząc na niego.
  - Po prostu byłeś. Siedziałeś obok mnie i oddychałeś.
  Dopiero teraz zerknęłam na niego. Przekrzywiał zabawnie głowę, przyglądając mi się uważnie.
  - Więc to o to chodzi? - upewnił się. - Byłem za blisko? - westchnął. - I tylko dlatego chcesz zatopić Long Island?
  - Nie chcę jej zatopić.
  - Właśnie robisz trzęsienie ziemi.
  Skoncentrowałam się i ziemia przestała się trząść.
  - Już nie.
  Alex uśmiechnął się i przyjrzał mi się uważnie. Było w tym spojrzeniu coś dziwnego, coś...
  Odwróciłam wzrok.
  - Czego chcesz? - spytałam.
  - Masz chłopaka? - spytał nagle.
  Spojrzałam na niego z zaskoczeniem.
  - Nie, a co...
  - A kiedyś miałaś?
  Przypomniałam sobie mojego przyjaciela z dzieciństwa.
  - Nie, chyba nie.
  Chłopak uniósł brwi.
  - Chyba?
  - Nieważne.
  Nie chciałam mówić o Martinie. Nie chciałam o nim myśleć. Kiedyś był moim najlepszym i jedynym przyjacielem, ale później... pokłóciliśmy się. Nawet myślenie o nim bolało.
  - A czemu cię to interesuje? - spytałam.
  Alex wzruszył ramionami.
  - A jakoś tak.
  Tym razem to ja uniosłam brwi.
  - Mam ci wyjaśnić? - spytał chłopak. - Nie chcę kolejnego trzęsienia ziemi.
  Poczułam, jak się rumienię, więc odwróciłam wzrok i zakryłam twarz włosami, modląc się, by nic nie zauważył w tych ciemnościach.
  - Lara?
  - Hm?
  - Ominęłaś oprowadzanie po obozie.
  Spojrzałam z powrotem na niego.
  - No i?
  - Chyba powinienem cię oprowadzić.
  - Sama sobie poradzę.
  Chłopak uśmiechnął się.
  - Wiesz, gdzie masz mieszkać?
  Otworzyłam usta, a po chwili je zamknęłam. Fakt.
  - Więc może jednak chodź - zasugerował rozbawiony Alex. Ciekawe, co było takie śmieszne.
  - A wiesz, jak stąd wyjść? - spytałam.
  Ha. Tym razem to on otworzył usta, po czym je zamknął. Moja kolej na uśmiech.
  Chłopak naburmuszył się.
  - Co cię tak śmieszy?
  Roześmiałam się.
  - Przed chwilą płakałaś - przypomniał Alex.
  - To było przed chwilą - zauważyłam.
  - Masz zmienne nastroje.
  Wzruszyłam ramionami.
  - Może.
  Chłopak uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę.
  - Chodź.
  Wstałam, ignorując jego dłoń.
  - Jakiś pomysł?
  - A nie masz gdzieś w swoim zestawie supermocy jakiegoś GPSa?
  - Spadaj.
  - Nie masz?
  Westchnęłam.
  - Mam, ale wolę nie próbować przywoływać jakiejś mocy. Nie potrafię ich kontrolować i w końcu mogę spowodować utworzenie się nowego wulkanu albo tornado. Wolę nie ryzykować.
  Alex pokiwał powoli głową.
  - Może masz rację.
  Uniosłam brwi.
  - Może?
  - Na pewno masz rację - poprawił się. - Więc musimy się zdać na moją nieznajomość lasu.
  - Nigdy tu nie byłeś?!
  - Byłem, podczas gier o sztandar.
  - Podczas czego?
  Chłopak machnął ręką.
  - Nieważne. W piątek ci wyjaśnię. W każdym razie, wstęp do lasu jest zakazany, więc nie, nie znam drogi. Chociaż - zmarszczył brwi - chyba mogę nas tam przetransportować.
  - A dokładniej w jaki sposób?
  Alex uśmiechnął się.
  - Słyszałaś o czymś takim, jak podróż cieniem?
  Zmarszczyłam brwi.
  - Jesteś synem...
  - Hadesa, tak.
  Przekrzywiałam głowę, próbując dopasować to do chłopaka. Wygląd się zgadzał - czarne włosy, czarne oczy, ale reszta... może, ale niewiele.
  Alex musiał zauważyć to spojrzenie, bo westchnął.
  - Tak, wiem, to do mnie nie pasuje. Nie musisz przypominać - odwrócił się i rozejrzał się. - W nocy chyba nie trudno i cień, więc... - odwrócił się do mnie. - Mogę cię dotknąć? - zmarszczył brwi. - Dobra. Trochę głupio to zabrzmiało, ale wiesz, o co chodzi.
  Parsknęłam śmiechem, a chłopak spojrzał na mnie urażony.
  Przytaknęłam, a Alex chwycił mnie za rękę. Poczułam przyjemny dreszcz. Chłopak odwrócił mnie do siebie i spojrzał mi w oczy.
  Odwróciłam wzrok.
  - A nie mieliśmy... - zaczęłam, ale Alex przesunął palcem po moich ustach. Zamilkłam. Spojrzałam w górę, na jego twarz. Sięgałam mu zaledwie do ramienia. Patrzyłam, jak chłopak pochyla się ku mnie i...
  Gdzieś w lesie rozległ się ryk. Alex odruchowo puścił moją rękę, a ja natychmiast się odsunęłam.
  - Co to było? - spytałam.
  - Nie wiem - chłopak wzruszył ramionami, nie odrywając ode mnie wzroku. Odwróciłam się i przygryzłam wargę. - W lesie jest wiele potworów, ale nie powinny się zapuszczać na teren obozu.
  Uniosłam brwi, chociaż jako że stałam do niego tyłem, nie mógł tego zauważyć.
  - Nie powinny? - powtórzyłam.
  - Nie powinny, chociaż ostatnio... - zanim dokończył, z krzaków wypadł ogromny lew, ryknął, potrząsając złotą grzywą i skoczył na mnie. Krzyknęłam, ale zanim potwór zdążył do mnie doskoczyć, Alex odepchnął mnie na bok i lew wpadł na niego. Pazury zwierzęcia rozerwały mu ramię.
  Krzykneliśmy, tym razem oboje. Alex wyciągnął nie-wiadomo-skąd sztylet i próbował wbić go w skórę potwora, ale metal odbił się od jego skóry.
  Lew nemejski.
  Zwierzę utkwiło we mnie swoje czerwone ślepia i ryknęło. Potwór skoczył i docisnął mnie do ziemi.
  Zignorowałam ból w ramionach i spojrzałam w oczy lwa. Wiedziałam, że użycie mojej mocy było niebezpieczne, ale co innego mogłam zrobić?
  Skoncentrowałam się. Ziemia delikatnie się zatrzęsła, a lew ryknął, tym razem z bólu. Zeskoczył ze mnie, po czym zaczął zwijać się na ziemi. Po chwili zmienił się w proch i pozostała po nim tylko jego skóra.
  Mimo że wciąż leżałam na ziemi, poczułam jak kręci mi się w głowie. Udało mi się użyć mocy tak, jak chciałam i nie wywołać przy tym powodzi. To najprawdopodobniej całkowicie wyssało ze mnie moją energię.
  Usłyszałam kolejne ryki i poczułam, jak Alex łapie mnie za rękę. Po chwili znaleźliśmy się na granicy między lasem a obozem.
  Następne, co pamiętam, to ciemność.

• † • † • † •

Dziewczynka wbiega na niewielką polankę i dobiega do strumyka. Odwraca się z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
  - Wygrałam! - krzyczy. - Jestem pierwsza!
  Z lasu wychodzi młoda, rudowłosa dziewczyna. Uśmiecha się do małej.
  - Gratulacje! - chwali ją i pochyla się, tak, aby ich oczy znalazły się na tym samym poziomie. Przez chwilę obie patrzą sobie w oczy, po czym starsza uśmiecha się szerzej i daje małej pstryczka w nos. Dziewczynka odruchowo cofa się do tyłu i wpada do wody. Po chwili wynurza się i obie wybuchają śmiechem.
  Rudowłosa wyciąga do małej dłoń. Dziewczynka łapie ją i wychodzi na brzeg, ale nagle zapada ciemność. Zaniepokojona starsza dziewczyna rozgląda się wokoło. Nagle krzyczy. Jakaś siła wciąga ją do wody. Próbuje wynurzyć się nad powiechrznię, ale jej głowa pozostaje pod wodą.
  - Lea! - krzyczy dziewczynka.
  Rudowłosa ostatkiem sił wynurza głowę.
  - Idź! - krzyczy. - Uciekaj!
  Po czym znika pod powierzchnią.
  Mała odwraca się i ucieka.
  Wpada na jasnowłosego chłopaka, po czym szybko odskakuje. Tamten wpatruje się w nią zaskoczony.
  - Kim jesteś? - pyta.
  Dziewczynka przygląda mu się nieufnie.
  - Nie twoja sprawa - mówi odważnie. - A ty to niby kto?
  Chłopak przygląda jej się uważnie.
  - Martin - mówi w końcu. - Jestem Martin.

• † • † • † •

Otworzyłam oczy i zamrugałam. Znajdowałam się w jakimś pokoju, najprawdopodobniej w Wielkim Domu, czy jak tam Chejron go nazywał. Przez okno wpadało jasne światło.
  Usiadłam i natychmiast tego pożałowałam. Poczułam gwałtowny ból w obydwu ramionach.
  Ktoś delikatnie położył mnie z powrotem na poduszkach. Odwróciłam się, mając nadzieję, że zobaczę Alexa (Lauren, co ty mówisz, ty idiotko?!), ale to nie on siedział przy moim łóżku. Ten chłopak był o wiele starszy, wyglądał na około dziewiętnaście, ale wiedziałam, że ma dwadzieścia jeden. Jego włosy miały kolor jasny blond, a oczy czarny jak Podziemie. Zawsze mnie to trochę bawiło. No bo: dzień i noc. Słońce i Podziemie. Olimp i Tartar.
  Kiedyś słyszałam, że oczy odzwierciedlają duszę człowieka. Nigdy w to nie wierzyłam. Przecież on nie mógł być nocą, Podziemiem, Tartarem? Myliłam się. I to bardzo.
  Chłopak wpakował mi do ust łyżkę ambrozji, a następnie pochylił się nad moim uchem.
  - Jedno słowo - wysyczał. - Wspomnisz chociaż jednym słowem, że się znamy, albo kiedyś znaliśmy, a pożałujesz. Nie znasz mnie, jasne, Len Dark?
  Len. Tak na mnie kiedyś mówił.
  Kiedyś.
  Zamrugałam, by ukryć łzy. Przełknęłam ambrozję i przytaknęłam.
  - Tak. Tak, Martin.
  I nie musisz mi mówić, że cię nie znam. Sama wiem to wystarczająco dobrze, dodałam w myślach.
  Odparłam głowę o poduszki i z powrotem zasnęłam.

Gdy znów się obudziłam, na miejscu Martina siedziała jasnowłosa dziewczyna, a obok niej Percy. Chłopak obejmował ją, więc wywnioskowałam, że byli parą. Nieco dalej stał Chejron i kłócił się z małym Posjedonkiem.
  - ... ale mówiłeś, że temu lwu więcej czasu zajmie powrót z Tartatu!
  - Percy, wiesz, że z tym ostatnio była problem. Zresztą, mógł wrócić, gdy Gaja się budziła.
  Pod ścianą naprzeciwko stał Alex. Tak właściwie, to nie stał. Spacerował od jednego końca do drugiego, mamrocząc coś pod nosem. Wyglądał na bardzo zaniepokojonego. W końcu spojrzał na mnie i zatrzymał się. Jego lewe ramię było obandażowane.
  - Obudziła się!
  Percy i Chejron zamilkli i wszyscy odwrócili się do mnie.
  - Um... Lauren, co się stało w lesie? - spytał niepewnie centaur.
  - Przecież już wam mówiłem - mruknął Alex, podchodząc bliżej.
  Jasnowłosa dziewczyna pomogła mi usiąść.
  - Chejron, Percy - zwróciła się do pozostałych. - Możecie wyjść?
  Centaur rzucił mi jeszcze jedno zaniepokojone spojrzenie, po czym wyszedł. Percy pocałował blondynkę w policzek, a następnie opuścił pokój.
  Dziewczyna spojrzała na mnie szarymi oczyma.
  - Jestem Annabeth - przedstawiła się.
  - Lauren - wymamrotałam. Czułam się, jakbym nie piła od tygodni. Mój język już chyba całkowicie wysechł.
  Annabeth wręczyła mi szklankę z nektarem i pomogła mi się z niej napić.
  - Alex - mruknął Alex, nie spuszczając ze mnie wzroku.
  - To wiem - powiedziałyśmy w tym samym czasie ja i Annabeth. Spojrzałyśmy po sobie i parsknęłyśmy śmiechem.
  - Co was tak śmieszy? - spytał Alex, ale nie czekając na odpowiedź, dodał: - Lara, dobrze się czujesz?
  Przypomniałam sobie spotkanie z Martinem. Nektar nagle przestał smakować tak dobrze.
  - Tak - skłamałam.
  - A tak nie kłamiąc?
  Westchnęłam.
  - Aż tak widać, że kłamię?
  - Nie, ale nie możesz się źle nie czuć - zauważył Alex.
  Czuję się, jakbym właśnie pokłóciła się z moim najlepszym i jedynym przyjacielem, pomyślałam. Czuję się, jakby wszystko działo się od nowa. Jakbym znów miała siedem lat. Jakbym znów...
  Wzruszyłam ramionami i skrzywiłam się.
  - Dobrze, jak na kogoś, kto mógł zostać zabity przez głupiego ogara piekielnego.
  Annabeth spojrzała na mnie, a potem na Alexa.
  - Wyjdę na chwilę.
  Wstała i opuściła pokój. Chłopak natychmiast zajął jej miejsce.
  - Lara, coś się stało? - spytał Alex. - Jesteś dziwnie blada.
  Zamrugałam.
  - To nic - nie patrzyłam mu w oczy.
  - Lara...
  - To nic  - powtórzyłam.
  Chłopak westchnął z rezygnacją.
  - Dobrze się czujesz? - spytał.
  Przytaknęłam.
  - Martwiłem się o ciebie.
  - Prawie cały czas tutaj siedział! - krzyknął Percy zza drzwi.
  Alex zaklął.
  - Zabiję cię!
  Usłyszałam teatralne westchnienie Annabeth.
  - Mówiłam, żebyś nie podsłuchiwał - przypomniała.
  Parsknęłam śmiechem. Alex chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale zerknął na mnie i posłał mi wymuszony uśmiech. Roześmiałam się jeszcze bardziej.
  - Co się tak śmiejesz? - spytał urażony chłopak.
  Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, gdy do pokoju wszedł jasnowłosy chłopak.
  Uśmiech natychmiast zniknął z mojej twarzy.
  Martin.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

3. Chris & Alex

(Chris)

- Cisza! - Chejron zastukał kopytami o ziemię, starając się uciszyć zebranych przy ognisku herosów. - Jak może niektórzy już wiedzą, dzisiaj do obozu dotarły dwie półboginie - wśród zebranych herosów dało się słychać szmer. Ostatnio dosyć rzadko do Obozu trafiali nowi półbogowie. Jeszcze niedawno było ich całkiem sporo, ale teraz znowu zaczynało ich brakować. Wiele zniknęło również podczas ostatnich ataków - potwory w jakiś sposób przedostawały się na teren obozu. - Ponieważ obie przekroczyły już trzynaście lat...
  - Więc dlaczego jeszcze nie zostały uznane? - spytała głośno Clarisse, po czym spojrzała na Percy'ego, zupełnie jakby to była jego wina.
  Chejron westchnął.
  - Clarisse, bogowie zwykle mają pewne... trudności w dotrzymywaniu obietnic.
  - I to nie jest moja wina - dodał Percy.
  Clarisse prychnęła.
  - A co to właściwie za nowi?
  - Nowe - poprawił ją jakiś głos, którego nie rozpoznawałem. - Półboginie to chyba jednak 'one', prawda?
  Spojrzałem w tamtym kierunku. Na ławce przy ognisku siedziała czarnowłosa dziewczyna. Jej duże, złoto-brązowe oczy błyszczały w świetle ogniska. Bylem pewien, że już kiedyś ją widziałem, ale nie pamiętałem gdzie. Na pewno nie było to w Obozie. Obok niej siedziała niebieskooka blondynka  rozglądająca się wokoło niepewnie.
  Clarisse spojrzała z pogardą na brunetkę.
   - To ty jesteś ta nowa? - upewniła się, po czym obrzuciła dziewczynę krytycznym spojrzeniem. - Chcesz wiedzieć, jak tu się traktuje takich jak ty?
  - Tak ci się podobała muszla klozetowa, Clarisse? - spytał Percy. - Chcesz znów ją odwiedzić?
  - Percy... - zaczął Chejron.
  - Spadaj, Jackson - warknęła córka Aresa.
  - Clarisse, Percy, przestańcie się kłócić - zawołał centaur.
  Wszyscy spojrzeli na niego. Chejron rzadko krzyczał. Albo musiał być zdenerwowany (mało prawdopodobne), albo był czymś bardzo zaniepokojony. Wolałem nie wiedzieć, czym.
  Chejron zaczerpniął głęboki wdech.
  - Jak już mówiłem, dzisiaj do obozu przybyły dwie nowe półboginie - jego głos lekko drżał. - Rosalie White i... - czy tylko mi się wydawało, że centaur przełknął ślinę? - ... i Lauren Dark. Moglibyście proszę wystąpić?
  Blondynka niepewnie wstała z ławki. Najwyraźniej nie lubiła być w centrum uwagi zbyt wielu ludzi. Jej koleżanka natomiast prychnęła i założyła ręce na piersiach.
  - A my to co, rzeźby w muzeum? Poproszę jeszcze plakietkę: 'Nie dotykać'.
  - Ta to Lauren. Łatwo ją rozpoznać i usłyszeć - przedstawił ją teatralnym szeptem Percy. Kilka osób parksnęło śmiechem.
  Chejron westchnął.
  - Percy... To nie jest powód do śmiechu.
  - A niby dlaczego nie?
  - Chcesz wiedzieć? - zainteresowała się Lauren.
  Chejron odchrząknął.
  - Wiem, że jest już późno, ale mimo to chciałbym, by ktoś odprowadził dziewczyny po obozie - rozejrzał się po herosach. - Chris?

- Możemy zacząć od zbrojowni? - spytała Lauren. - Albo areny szermierczej?
  Staliśmy na pustym amfiteatrze. Pozostali herosi rozeszli się już do swoich domów.
  - Noo... - zawahałem się. - Zbrojownia należy albo do dzieci Ateny, albo Hefajstosa, a ja jestem synem Dionizosa, więc...
  - ... jesteś tylko i wyłącznie uzależniony od alkoholu? - dokończyła za mnie Lauren.
  - Co...? - poczułem, jak się rumienię. - Nie, wcale nie, ja tylko...
  - Witajcie, młode panie, potrzebujecie pomocy w oprowadzaniu? - podszedł do nas mój najlepszy przyjaciel, Alex. Dobra wiadomość: nie musiałem sam zajmować się dwoma dziewczynami. Zła wiadomość: znając Alexa, zaraz zaprosi tą ładniejszą (czyt. Lauren) na randkę, a wnioskując z pierwszego pytania Lauren, ta chyba wyśle go do szpitala, niż odpowie 'tak'.
  Chyba miałem rację.
  Brunetka skrzyżowała ramiona.
  - Spadaj, idioto, i nie, nie potrzebuję twojej pomocy - warkęła.
  - Um... Lauren... - zaczęła niepewnie Rosalie. - Chyba nie powinnaś...
  Lauren odwróciła się do mnie.
  - To gdzie jest ta zbrojownia? - spytała.
  Alex skrzywił się i mruknął coś pod nosem.
  Oczy Lauren ciskały błyskawice. Nie dosłownie, rzecz jasna, chociaż... miałem wrażenie, że w jej brązowych tęczówkach rozbłysły pioruny.
  - Wybacz, nie dosłyszałam - wycedziła dziewczyna. - Co powiedziałeś?
  - Nic. Umówisz się ze mną?
  Strzał w 10. Tyle że na minusie.
  I wtedy to się wydarzyło.
  Dotychczas bezchmurne niebo pokryto się burzowymi chmurami. Gdzieś w oddali strzelił piorun. Ziemia zatrzęsła się. Dookoła stóp Lauren pojawiły się niewielkie szpary, z których zaczęły wynużać się trupy.
  - Alex...?
  Chłopak pokręcił głową. Zauważyłem, że jego twarz była blada.
  - To nie ja - wydusił, cofając się o krok.
  Rosalie również odsunęła się od koleżanki.
  - Lauren? - spytała niepewnie. - Co się dzieje?
  Tamta nie zwróciła na nią uwagi. Jej oczy... Tak, teraz byłem pewien, że coś z nimi było nie tak. Jedno z nich było czarne, drugie czerwone. A czy one nie były przypadkiem brązowe?
  Zanim zdążyłem się nad tym zastanowić, podgalopował do nas Chejron. Był jeszcze bledszy niż Alex (a to w ogóle możliwe?). Spojrzał na Lauren, a potem na chłopaka.
  - Alex. Nigdy więcej jej o to nie pytaj - powiedział cicho. - Lauren. Zatrzymaj to, proszę - w jego oczach pojawiło się błaganie. Burza ucichła, chmury powoli się rozwiały, a szpary w ziemi z powrotem się zamknęły. - Mógłbym z tobą przez chwilę porozmawiać? Proszę.
  Dziewczyna mruknęła coś pod nosem, ale przytaknęła.
  Chejron zaprowadził ją w stronę Wielkiego Domu.
  Alex spojrzał za nią.
  - Chris, oprowadź Rosę - szepnął do mnie. - Ja idę podsłuchiwać.

• † • † • † •
(Alex)

Drzwi Wielkiego Domu otworzyły się, a ja przywarłem do ściany, modląc się w duchu, by Lauren mnie nie zauważyła. Miałem szczęście. Dziewczyna wybiegła z budynku, trzaskając za sobą drzwiami, po czym ruszyła szybkim krokiem w stronę domków, mamrocząc pod nosem przekleństwa, których nawet ja nie znałem. A to było osiągnięcie!
  W uszach wciąż huczała mi jej rozmowa z Chejronem. Nie mogłem uwierzyć, że to Lauren jest... Nią.
  Gdy doszedłem do Wielkiego Domu, już rozmawiali.
  - ... proszę, panienko, nie rób tak więcej - słysząc głos centaura znieruchomiałem. Chejron nigdy, nigdy, nie mówił do żadnego herosa per panienko lub panie. Zawsze zwracał się do nas po imieniu. Więc dlaczego teraz...?
  Podszedłem do okna i zajrzałem ostrożnie do środka. Centaur stał ze spuszczoną głową przy kominku i wpatrywał się w ogień trawiący grube bale drewna. Tymczasem Lauren rozsiadła się wygodnie na sofie, tak, że widziałem tylko tył jej głowy.
  - Może powiedz temu idiocie, żeby mnie nie wku... denerwował - burknęła dziewczyna.
  'Idiocie'?! Przez piętnaście lat mojego życia, żadna dziewczyna nie nazwała mnie idiotą. I żadna dziewczyna nie stwierdziła, że ją wku-denerwuję.
  Chejron westchnął.
  - Panienko...
  Lauren gwałtownie się wyprostowała, albo przynajmniej tak mi  się wydawało, bo jej głowa podniosła się nieco, a ręce zniknęły z oparcia sofy.
  - Nie potrafię kontrolować swoich mocy! - jej ręce z powrotem wystrzeliły w górę. - I przestań mi tu z tą 'panienką'! Tylko dlatego, że jakimś bogom zachciało się zabawić, teraz wszyscy albo chcą mnie zabić, albo wykorzystać, albo traktują mnie jak jakąś wielką, zagraniczną królową! Przynajmniej dobrze, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, by mi doczepić kartkę z dokładnym opisem, kim jestem. Wtedy wszyscy by wiedzieli, i wszyscy byliby tacy sami!
  Cofnąłem się od okna i zakryłem usta dłońmi, żeby nie krzyknąć. Nie, ona nie mogła być... Ale jej słowa idealnie do tego pasowały... To by wyjaśniało wybuch mocy...
  Potrząsnąłem głową, próbując wyrzucić z siebie te myśli. Skąd mi to w ogóle przyszło do głowy?
  Przysunąłem  się z powrotem bliżej okna. Lauren już stała, energicznie gestykulując.
  - ... tak, wiem, mam jakieś super-ekstra moce, dzięki którym mogę zbawić świat. No i co z tego?! Nie chcę być jakąś lalką damskim Supermanem! Chcę mieć normalne życie, normalnych przyjaciół, normalnych rodziców i zero potworów i idiotycznych bogów!
  Chejron westchnął cicho.
  - Panien... Lauren, nikt tutaj się o to nie prosił.
  - Może i nikt, ale w porównaniu z moim życiem, nawet ich jest normalne! Nie mają żadnej głupiej przepowiedni! Nie mają tysiąca wrogów, o których nawet nie wiedzą, których nigdy nie spotkali! Nie mają żadnych mocy zdolnych zniszczyć świat! Nawet te dzieci Zeusa, Posejdona czy Hadesa!
  Centaur westchnął ponownie.
  - Lauren, rozumiem, ale...
  - Nie, nic nie rozumiesz! Przed wszystkimi udaję kogoś innego, niż jestem! Udawałam, odkąd Lea zginęła! Nigdzie nie zostawałam na dłużej niż miesiąc! Modyfikowałam pamięć ludzi, by sądzili, że byłam tam od zawsze! Wszędzie byłam kimś innym! Musiałam uciekać, ukrywać się przed kimś, kogo nigdy nie widziałam, nigdy nie spotkałam, tylko dlatego, że jakaś banda głupich gnojków uznała, że są dla mnie, a raczej dla nich, zagrożeniem!
  Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że ta 'banda głupich gnojków' to bogowie. Wstrzymałem oddech, czekając na jakiś wybuch, albo chociażby grzmot, ale nic się nie stało. Czyżby nawet bogowie się jej bali?
  Chejron również nie reagował. Nie odzywał się, nawet nie podniósł wzroku znad kominka.
  Lauren nabrała głęboko powietrza, po czym wypuściła je ze świstem. Sądziłem, że jeszcze coś powie, ale ona po prostu wybiegła z Wielkiego Domu, trzaskając za sobą drzwiami i ruszyła w kierunku domków obozowiczów.
  Bez namysłu pobiegłem za nią.
  Z początku myślałem, że wpadnie do któregoś z domów, ale ona minęła je i pobiegła do lasu.
  Zawahałem się. Las był niebezpieczny, szczególnie w nocy. Upewniłem się, że mam przy sobie sztylet i wszedłem do środka.
  Było tam ciemno i mroczno. Normalnie nie mam nic przeciwko ciemności, ale tutaj wzdrygnąłem się. Było w tym miejscu coś... niebezpiecznego. Groźnego. Nawet dla mnie.
  Szybko odnalazłem Lauren. Zatrzymała się zaraz po wbiegnięciu do lasu i teraz siedziała skulona pod drzewem, z twarzą ukrytą między ramionami. Dopiero po chwili zorientowałem się, że płacze.
  Zatrzymałem się, nie wiedząc, co zrobić. Chciałem usiąść obok niej i ją objąć, ale wolałem nie być świadkiem jej kolejnego wybuchu. Jednocześnie... Nie mogłem tak po prostu pozwolić jej płakać.
  Lauren podniosła na mnie wzrok. Natychmiast otarła łzy wierzchem dłoni.
  - Czego chcesz? - warknęła, albo przynajmniej spróbowała, bo przez łzy było to chyba dość trudne.
  Usiadłem w odległości około metra od niej.
  - Jesteś Nią, prawda? - spytałem.
  Dziewczyna pobladła, a jej oczy rozszerzyły się.
  - Podsłuchiwałeś?
  Przytaknąłem nieznacznie.
  - Nikomu nie mów, błagam - poprosiła cicho Lauren.
  - Nie powiem - obiecałem.
  Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, wpatrując się w siebie nawzajem. Gdy byłem mały, słyszałem legendę o Niej. Zawsze wyobrażałem Ją sobie jak jakąś potężną, mega ładną boginię. Ale Lauren... taka nie była. Bardziej... naturalna. Prawdziwa. Piękna.
  Nie wiem, czemu nagle wyciagnąłem dłoń i otarłem łzę spływającą powoli po policzku dziewczyny. Lauren nagle się spięła, jakby nigdy nikt jej tak nie dotykał. No ale przecież musiała mieć jakąś mamę, nie?
  No, tak. W końcu to Ona. Żyła sama od - ilu? - dziewięciu lat.
  - Lauren... - szepnąłem. - Często ci się to zdąża? Takie wybuchy?
  Nabrała powietrza, zezując na moją dłoń i odsuwając ją od swojej twarzy. Mimowolnie się uśmiechnąłem.
  - Czasami - przyznała. - Zwłaszcza jeśli mnie ktoś irytuje - spojrzała na mnie krzywo.
  Wyszczerzyłem zęby. Sam nie wiedziałem, co mnie tak rozweseliło.
  - Więc przy mnie często będziesz mieć wybuchy - stwierdziłem. - Ja dla ciebie zawsze jestem irytujący.
  - Spadaj - warknęła, tym razem z lepszym skutkiem.
  Rozłożyłem ręce.
  - No to mamy problem, księżniczko.
  Uchyliłem się przed garścią liści rzuconych przez Lauren i parsknąłem śmiechem. Dziewczyna zrobiła wściekłą minę, ale po chwili też się uśmiechnęła.
  - Zostaniemy przyjaciółmi? - spytałem nagle.
  - Nawet nie wiem, jak się nazywasz - zauważyła Lauren.
  - Alexander Nikolas Hunter - przedstawiłem się. - Dla przyjaciół Alex. A panienka to, jak mniemam, Lauren Dark?
  - Nie wygłupiaj się - skarciła mnie dziewczyna, ale uśmiechnęła się. - Lauren Margaret Dark.
  - Mogę na ciebie mówić Lara?
  - Nie!
  - A więc, Lara...
  - Zabiję cię!
  Dziewczyna podniosła z ziemi kolejną garść liści. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem przed siebie.
  - Najpierw mnie złap!
  Obejrzałem się za siebie.
  Cholera. Ona była naprawdę szybka.
  Wbiegłem w cień i po chwili znalazłem się kilkadziesiąt metrów z przodu. Parsknąłem śmiechem, wyobrażając sobie minę Lary.
  Zatrzymałem się i spojrzałem za siebie. Dziewczyny nigdzie nie było widać. Albo też się zatrzymała, albo... była blisko. Odwrociłem się i uciekłem.
  Po chwili potknąłem się o wystający korzeń. Tak to jest, jeśli biega się po gęstym lesie w nocy. Odwrociłem się tak, że leżałem na placach, a nie na brzuchu. Chciałem wstać, gdy coś się na mnie przewróciło, dociskając mnie z powrotem do ziemi.
  Spojrzałem w górę. Lara leżała na mnie, jej twarz na wysokości mojej. Wpatrywała się we mnie, ja w nią. Jej złoto-brązowe oczy delikatnie błyszczały, długie, czarne włosy opadły w dół, tworząc coś w rodzaju zasłony wokół naszych twarzy. Delikatnie wyciągnąłem dłoń, dotykając jej policzka. Nie odsunęła się. Wsunąłem drugą dłoń w jej włosy i przysunąłem jej twarz bliżej. Prawie stykaliśmy się nosami.
  Nagle Lara gwałtownie wstała i odsunęła się ode mnie.
  Usiadłem.
  - Lara...
  Dziewczyna wpatrywała się we mnie dziwnie. Odwróciła się i odbiegła w las.
  - Lara!

† † †

Tak, wiem.
  Długo mnie nie było.
  Teraz już będę starała się wstawiać regularnie, albo Was przedtem o tym informować o mojej nieobecności. Po prostu... na początku wyjechałam na Sycylię do pięciogwiazkowego hotelu bez Wi-Fi, a potem uczyłam się do ważnego egzaminu z angielskiego,... a potem miałam rozdział napisany na telefonie, na którym skończył się internet i nie było jak opublikować ani przesłać na komputer... Usprawiedliwiona?
CZYTASZ = KOMENTUJESZ